Felietony

Banki korygują alternatywę

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Demokracja, zwłaszcza taka młoda, jak nasza, przynosi rozmaite niespodzianki, w których nie zawsze łatwo się rozeznać. W takich momentach – powtarzam – warto odwołać się do klasyków demokracji. Może nie do wszystkich naraz, bo wtedy zamęt mógłby być jeszcze większy, tylko do jednego klasyka demokracji, mianowicie Józefa Stalina. Jak wielokrotnie przypominałem, Józef Stalin wygłaszał na temat demokracji spiżowe opinie, które nawet i dzisiaj nie tylko nie straciły na aktualności, ale jakby nawet zyskały. Na przykład spiżowa opinia, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. Znakomitą ilustracją trafności tego spostrzeżenia jest metoda przeliczania wyborczych głosów na mandaty parlamentarne. Najpierw te głosy są zsumowane, potem wyciąga się z tej sumy pierwiastek kwadratowy, następnie odejmuje się od niego roczną produkcję parasoli, otrzymany wynik dzieli się przez 460 i w ten sposób wszystkie mandaty są prawidłowo obsadzone. Ale jest rzeczy jeszcze ważniejsza od liczenia głosów. Chodzi o przedstawienie wyborcom prawidłowej alternatywy. Za komuny partia szła po linii najmniejszego oporu i wystawiała jedną listę, więc żadnej alternatywy nie było. Ale nastała transformacja ustrojowa, a z nią pluralismus, więc jakaś alternatywa musiała się pojawić. Ale – jak mówił partyjny buc z filmu „Kontrakt” Krzysztofa Zanussiego, grany przez Janusza Gajosa – „demokracja – demokracją, ale ktoś przecież musi tym kierować!” A w sytuacji, gdy ze względu na pluralismus, alternatywa musiała się pojawić, kierowanie tą całą młodą demokracją wymaga pewnej finezji. Toteż w tych warunkach bardzo ważne jest przygotowanie wyborcom prawidłowej alternatywy. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, gdy bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane.

Nasz nieszczęśliwy kraj właśnie wchodzi w fazę kampanii wyborczej, którą prowadzą kandydaci wystawieni w ramach pluralismusa przez poszczególne ugrupowania. Zjednoczona Prawica, czyli PiS z satelitami, popiera prezydenta Andrzeja Dudę. Pan prezydent nie ma własnego aparatu wyborczego, więc musi korzystać z aparatu PiS. W tej sytuacji nie ma miejsca na żadne dąsy, toteż pan prezydent robi wszystko, czego oczekuje od niego Naczelnik Państwa. Czy tak będzie po wyborach, jakie pan prezydent pragnie wygrać – to nie jest takie pewne, bo na trzecią kadencję Andrzej Duda kandydować nie może, w związku z czym możę zacząć politykować na własna rękę, to znaczy – meandrując między różnymi folkslistami i bezpieczniackimi watahami. Koalicja Obywatelska, czyli PO z satelitami, która uczestniczy w obozie zdrady i zaprzaństwa, popiera posągową panią Małgorzatę Kidawę-Błońską, składającą się z samych zalet, które na razie jeszcze się nie ujawniły, ale w stosownym momencie na pewno się objawią. Inne ugrupowanie wchodzące w skład obozu zdrady i zaprzaństwa, czyli Zjednoczona Lewica, popiera kandydaturę Roberta Biedronia, który już choćby z tego powodu może być nazwany królem tubylczych sodomitów. Charakteryzujące się stuprocentową zdolnością koalicyjną PSL wystawiło Władysława Kosiniaka-Kamysza, a Konfederacja – Krzysztofa Bosaka. Do tego grona dołączył Szymon Hołownia, którego promotorem na gruncie tubylczym jest Michał Kobosko, do niedawna uczestnik wpływowego amerykańskiego think-tanku pod nazwą Rady Atlantyckiej, w której władzach zasiadają osobistości z Goldman-Sachs, a także z wojska i bezpieki. W gronie doradców Szymona Hołowni znajduje się generał Różański, a szefem kampanii jest Jacek Cichocki, za rządów obozu zdrady i zaprzaństwa piastujący funkcję ministra spraw wewnętrznych i koordynujący wszystkie bezpieczniackie watahy.

Myślę, ze kandydatura Szymona Hołowni jest przygotowywana na wypadek, gdyby panu prezydentowi Dudzie powinęła się noga z powodu przekazania Kongresowi USA raportu tamtejszego Sekretarza Stanu o tym, jak Polska realizuje żydowskie roszczenia majątkowe. Z punktu widzenia Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego jest to znakomicie przygotowana alternatywa, bo niezależnie od tego, który kandydat wygra – wybory będą wygrane. Podobna sytuacja jest w przypadku pozostałych trzech kandydatów. W kampanii parlamentarnej wszyscy oni licytowali się, ile ich ugrupowania wydadzą pieniędzy – oczywiście dla dobra obywateli, to jasne. Z tego punktu widzenia alternatywa też jest znakomicie przygotowana, bo bez względu na to, czy wybory wygrałaby posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska, czy Robert Biednoń, czy Władysław Kosiniak-Kamysz, byłyby one wygrane tym bardziej, że wszyscy oni są kandydatami zastępczymi, który pojawili się tylko dlatego, ze Donald Tusk został przez Naszą Złotą Panią powstrzymany przed kandydowaniem w tych wyborach, ponieważ lepiej dla niego będzie, gdy z planowanym u nas chaosem będzie musiał zmagać się Andrzej Duda, czy ktoś taki, a wtedy nietknięty Donald Tusk na białym koniu wjedzie do pałacu prezydenckiego w roku 2025.

Jak widzimy, obydwie alternatywy zostały przygotowane prawidłowo i wszystko mogłoby w maju zakończyć się wesołym oberkiem, gdyby nie wystawiony przez Konfederację Krzysztof Bosak. Nie pasuje on do żadnej z dwóch alternatyw, a w dodatku Konfederacja nie pasuje do żadnego z ugrupowań parlamentarnych i to z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, w czasie kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu nie wzięła udziału w licytacji wydawania podatkowych pieniędzy, tylko twierdziła, że nie będzie rozrzutnie wydawała, ale też nie będzie chciwie odbierała. To była propozycja całkiem odmiennego modelu państwa. Po drugie – Konfederacja jako jedyna odważyła się podnieść sprawę żydowskich roszczeń majątkowych i zagrożeń, jakie niesie dla Polski amerykańska ustawa 447 JUST, nie lękając się oskarżeń o „antisemitismus”.

Toteż zanim jeszcze w kampanii wyborczej na prezydenta padły pierwsze strzały, okazało się, że rozpoczęły się prace nad skorygowaniem drugiej alternatywy. Wprost zakazać kandydowania Krzysztofowi Bosakowi nie można, przynajmniej na razie, bo jak etap surowości nabierze rumieńców, to kto wie, czy nie wrócimy do praktyk z lat 40-tych, kiedy to na utworzenie partii politycznej trzeba było mieć zgodę PPR. Od czegóż jednak mechanizmy finansowe? One też znakomicie nadają się do korygowania popsutych alternatyw. Toteż okazało się, że żaden bank, ani rządowy, ani prywatny, nie chce udzielić kredytu w wysokości zaledwie 600 tys złotych na pokrycie kosztów kampanii wyborczej Krzysztofa Bosaka. Ciekawe, czy inspiracja wyszła od rządu, czy też coraz bardziej wpływowego w naszym bantustanie lobby żydowskiego, czy też i jedno i drugie, bo czyż rządaż tak bardzo różni się od tego lobby zwłaszcza w sytuacji, gdy prezydent Duda zauważył, że „wszyscy” Polacy mają przynajmniej kropelkę krwi żydowskiej?

Stanisław Michalkiewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!