Felietony

Antoni Ciszewski: o co chodzi w aferze Pegasusa?

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Antoni Ciszewski: o co chodzi w aferze Pegasusa?

Podsłuchy, namierzania, śledzenia, inwigilacje – oto pieśń przeszłości, teraźniejszości i – jak wieść niesie – niedalekiej przyszłości, z jeszcze większą domeną mikroczipowego upośledzenia ludzkiego umysłu i osobowości.

Za PRL-u była to „rozmowa kontrolowana”, w słuchawce stacjonarnego telefonu słychać było wyraźny pogłos – uruchamianego magnetofonu szpulowego? Na rozdzielniku Poczty Polskiej musiały mieć miejsce wielogodzinowe przewąchiwania zagranicznej korespondencji przez wyszkolonych w tym celu „spidermanów” – nie potrafiących wtedy jeszcze tak swobodnie wspinać się nocą po pionowych ścianach budynków. Choć, prawdę mówiąc, demonstrowane wtenczas skoki kaskaderskie, w kronice filmowej, zapowiadały całkiem interesujący film gangsterski np. „Dawno temu w Ameryce”.

Nawet w katalogu urzędów państwowych oficjalnie przy ul. Mysiej w Warszawie mieścił się Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk – centralny urząd cenzury państwowej – ale za to w obrębie Nowego Światu, Brackiej i Nowogrodzkiej, czy nawet na odległych Szczęśliwicach chodziło się za to z rękami w pumpach. Nie było wtedy jeszcze telefonów komórkowych z aplikacjami modułowymi, także z opcją kompatybilnych połączeń szpiegowskich.

Wówczas, na ulicach Warszawy, w ogóle nie preferowano prywatnych knajp -oprócz oczywiście cukierni Bliklego, wody z sokiem z prywatnego dystrybutora oraz lodów domowych przy Grójeckiej, nieopodal akademika „Alkatras” – ani partyjniackiej dezynwoltury, jaką w wystąpieniu sejmowym zaprezentował był poseł konfederacyjny, absztyfikant – wolność Tomku w swoim domku – Sławomir Mentzen.

Muszę powiedzieć, że z uwagą wysłuchałem onego – antyszpiegowskiego – wystąpienia, w którym – ad vocem – niczym James Bond jednak dał wyraźny – sejmowy i telewizyjny – sygnał do zapamiętałego tropienia możliwych sprawców – możliwego specprzestępstwa?

Dziwnie skrojone wystąpienie, zadawałoby się rozważnego i powściągliwego z wyglądu, posła S. Mentzen z klubu poselskiego (Konfederacji), od razu miało przejść do historii wystąpień sejmowych – jako gołe i wesołe chyba?

Bo z pewnością nieadekwatne do potrzeb rynkowych. Także to, nielicujące z dzisiejszą rzeczywistością, odniesienie do amerykańskiej afery „Watergate”, i związanego z nią kryzysu konstytucyjnego w USA, w latach 1972-74, budzi uzasadnione wątpliwości związane z brakiem właściwego rozumienia przez posła obowiązków operacyjnych (ustawowych) służb specjalnych, nie tylko w naszym kraju.

Bezradnością (nie powiem, że głupotą) wręcz posła było zadanie na sali plenarnej Sejmu RP następujących pytań: Co trzeba mieć w głowie, żeby uznać, że jednym z najgroźniejszym bandziorów w Polsce jest Krzysztof Brejza, albo Michał Kołodziejczak, albo Roman Giertych? Co trzeba mieć w głowie? Naprawdę komuś przyszło do głowy, żeby inwigilować szefa sztabu największej partii opozycyjnej w trakcie kampanii wyborczej i uważać, że to jest bardzo groźny przestępca? Bo komuś, w służbach PiS-u, to do głowy przyszło…

Panie pośle, Sławomirze Mantzen, pozwoli Pan, że to autor (bezpartyjny) tego krótkiego felietonu odpowie, nie na tak dziecinnie i bezradnie sformułowane (może dlatego tak prowokacyjne) pytania, lecz na Pana parokrotne (suche) przełykanie (toczącej się z Pana ust śliny?) z mównicy sejmowej, mianowicie, podczas wystąpienia sejmowego w ważnej sprawie, jakim niewątpliwie jest powołanie komisji śledczej w sprawie „afery podsłuchowej”, należy pamiętać, aby mieć przy sobie małą butelkę wody – gazowanej lub niegazowanej.

Wystarczy jeden łyk, naprawdę mały łyk wody, żeby od razu nabrać pewności siebie, mieć poczucie większego komfortu w gardle, by nieumiejętnie nie mieszać konfesjonału z mobilnością smartfonu, ustawowej służby poselskiej z krzywoprzysięstwem polityka – w tym niby wytężonej pracy samorządowca w Inowrocławiu, rzetelnie świadczonej przez Krzysztofa Brejzę i jego ojca (?), agrounijnej ściemy według kontenerowej koncepcji  Michała Kołodziejczyka, ligo-polsko-rodzinnego doradztwa prawniczego Romana Giertycha, czy nimbu unijnego Donalda Tuska.

Co trzeba mieć w głowie, żeby pleść tego rodzaju rozdwojone egzemplifikacje? Po prostu, trzeba mieć po kolei i odrobinę oleju w głowie. I szlus!

Zupełnie na marginesie wyjaśnię Panu posłowi, że np. Pan Bóg zna wszystkie myśli wszystkich ludzki (bez szpiegowskiego oprogramowania pegasusa), wie wszystko na bieżąco,  co się zdarzyło, co w danym momencie dzieje się i co ma się zdarzyć na Ziemi i w Niebie, od początku stworzenia. Dlatego Bóg, w przeciwieństwie do człowieka, nie odczuwa żadnego leku, bo wszystko to podlega Jego Woli.

Służby wywiadowcze izraelskiego Mosadu, ostatecznie też podlegają Woli Bożej. Dosłownie wszystko, oprócz ludzkiej (nie zbiorowej) wolnej woli, która wymaga…, no właśnie czego? Pełnego nawrócenia na wiarę katolicką.

„Nie ma bowiem tajemnej rzeczy, która by się wyjawić nie miała, ani skrytej, która by poznana nie była, i na jaw nie wyszła. A więc uważajcie, jak słuchać macie; albowiem kto ma, będzie mu dane; a kto nie ma, i to, co sądzi, że ma, będzie mu odjęte”Łk 8,17-18 ( w tłumaczeniu ks. Jakuba Wujka z Wulgaty)

Polecamy również: Ukraińcy okradali Polaków metodą “na pracownika banku”

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!