Roman Majewski: Ile jest warta polska prezydencja w UE?
Polska właśnie zakończyła swoją prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Miało być dumnie i przełomowo, a wyszło – jak zwykle pod rządami Donalda Tuska – pusto, nijako i bez śladu kierowania się polskim interesem narodowym. Tusk, niczym namiestnik cesarstwa brukselskiego, odgrywał rolę grzecznego zarządcy w kolonii, zapominając o tym, czyje interesy powinien reprezentować.
Nie chodzi nawet o to, że nic nie osiągnęliśmy – chodzi o to, że nawet nie próbowaliśmy czegokolwiek zdziałać. Nie było żadnych prób renegocjacji bardzo szkodliwego Zielonego Ładu, żadnych twardych rozmów o przymusie przyjmowania imigrantów. Ale czego ja się spodziewałem po tych rządach?
Zamiast walki o polskie sprawy mieliśmy uśmiechy, konferencje i puste hasła o „europejskich wartościach”. Było też samozadowolenie elity, która już od dawna nie reprezentuje interesów Polaków, tylko interesy tej nienasyconej struktury, jaką jest Unia Europejska.
Polska prezydencja była w rzeczywistości sztuką teatralną Donalda Tuska. Występował on na scenie jako europejski aktor, recytując kwestie napisane w Berlinie i Brukseli, a jego współpracownicy z rządu wtórowali mu z loży. Nikt – ani w Warszawie, ani w Paryżu, ani tym bardziej w Brukseli – nie traktował tego poważnie. Ale przecież „nikt Tuska w UE nie ogra” – śmiech na sali. W tej prezydencji nie było polskiej siły, nie było narodowej dumy, nie było nawet żadnej wizji. Był tylko pomysł, by odfajkować ją jak najszybciej – bez treści, bez celu, po prostu bez sensu.
Z mojej perspektywy – jako konserwatysty – jest to bardzo gorzkie, bo pokazuje kompleks polskich elit. Elit, które, zamiast budować silne, suwerenne państwo zakorzenione w tradycji, Bogu i porządku naturalnym, wolą odgrywać rolę idealnych uczniów unijnej szkoły.
A przecież my, jako naród z ponad tysiącletnią historią, nie musimy klękać przed strukturą z komunistycznymi korzeniami, która powstała kilkadziesiąt lat temu i od tego czasu zajmuje się głównie demontażem państw narodowych. Ta prezydencja mogła być momentem prawdy – powiedzeniem wprost, że albo wracamy do Europy suwerennych państw, skupiając się przede wszystkim na współpracy gospodarczej, albo Polska musi wybrać własną drogę. Ale do takich ruchów potrzebujemy prawdziwie polskiej władzy.
Zamiast tego mieliśmy kolejne potwierdzenie, że dla obecnych władz Bruksela to centrum ich świata, a Warszawę traktują jak prowincję.
Nie mam złudzeń. Prezydencja dobiegła końca, a Polska nic nie zyskała – ani szacunku, ani realnych zmian. Zyskał jedynie Donald Tusk, który z lubością budował swój wizerunek jako „europejskiego męża stanu”, choć w rzeczywistości był tylko chwilowym, lokalnym urzędnikiem większego imperium.
Czas w końcu spojrzeć prawdzie w oczy. W obecnej Unii nie ma dla nas przyszłości jako wolnego narodu. I każdy dzień, który spędzamy w tej komunistycznej strukturze, oddala nas od normalności, suwerenności i wolności. Prezydencja Tuska tylko to potwierdziła. Pora przestać mieć fałszywe nadzieje. POLEXIT nie jest dla nas ryzykiem – jest szansą. Szansą na odbudowę państwa, które będzie należało do nas, a nie do unijnych komisarzy i ideologów.
Polecamy również: Bodnar nie chce uznać wygranej Nawrockiego
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!