Europa Gospodarka Wiadomości

Niemcy zwiększyli wydobycie węgla. Polsce każą od niego odchodzić

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Niedawne oświadczenie Federalnej Agencji Sieci (BNetzA) Niemiec pokazuje, że w 2025 roku kraj ten nie zamknie ani jednej elektrowni węglowej i wręcz zwiększył wydobycie. Jednocześnie, oficjalnie nadal promuje się jako lider „zielonej transformacji” i oskarżycielskim palcem wskazuje na kraje takie, jak Polska, które wciąż bazują głównie na węglu w swej energetyce.

Niemcy ogłosili, że ​​w związku z wycofywaniem elektrowni węglowych i starych elektrowni gazowych, potrzebują dodatkowych mocy wytwórczych, aby zabezpieczyć dostawy energii elektrycznej do 2038 roku. W związku z tym Niemieckie Stowarzyszenie Przemysłu Energetycznego i Wodnego (BDEW) ogłosiło przetargi na budowę co najmniej 22,4 GW nowych… elektrowni gazowych, czyli takich, które nadal będą korzystały ze źródeł nieodnawialnych.

Jak wskazują Niemcy, ich cele redukcji mocy węglowych zostały osiągnięte już wcześniej. Stało się to w sposób czysto księgowy, bo w praktyce udział węgla w miksie energetycznym tego kraju nie maleje, lecz rośnie. W pierwszej połowie 2025 roku węgiel odpowiadał za 23,2% produkcji energii – o 2 punkty procentowe więcej niż rok wcześniej. Jak widzimy, „odchodzenie od węgla” w niemieckim wydaniu oznacza większe spalanie węgla. Rzekoma transformacja energetyczna Niemiec okazuje się zatem fikcją.

Po zamknięciu elektrowni atomowych system niemiecki opiera się na dwóch filarach: odnawialnych źródłach energii oraz… węglu. OZE dają dziś dwie trzecie produkcji, ale nie gwarantują stabilności. Wystarczy kilkanaście dni bez wiatru i słońca, by kraj musiał ratować się węglem – to zjawisko Niemcy sami określają mianem Dunkelflaute. Dlatego część elektrowni nie zostanie wcale zdemontowana, lecz pozostanie w rezerwie, gotowa do włączenia w krytycznych sytuacjach.

Tak wygląda prawdziwa niemiecka „zielona rewolucja”: zamykanie atomu, uzależnienie od niestabilnych OZE i powrót do węgla. Jednocześnie niemieckie emisje rosną. Według Eurostatu to właśnie Niemcy są największym trucicielem Europy – generują ponad 720 milionów ton CO₂ rocznie. To prawie dwa razy więcej niż Polska, którą Berlin latami stawiał na cenzurowanym. Polacy słyszeli o „brudnym węglu”, o konieczności wyrzeczeń i transformacji – podczas gdy to Niemcy zostają największym hamulcowym europejskiej polityki klimatycznej.

Plany Berlina mówią o odejściu od węgla do 2038 roku, ale rzeczywistość jest brutalna: bez węgla niemiecka gospodarka nie przetrwa. To właśnie dlatego zamykane są jedynie stare, najmniej rentowne jednostki, a reszta wciąż produkuje i produkuje coraz więcej. Oficjalna narracja mówi o „sukcesach transformacji”, a praktyka – o rekordowych emisjach i powrocie do paliwa, które rzekomo miało zniknąć z mapy energetycznej Europy.

Berlin przez lata stawiał się w roli moralnego mentora Europy – pouczał innych o konieczności redukcji emisji, likwidacji elektrowni węglowych, ograniczania śladu węglowego. Polska była celem szczególnym, bo to właśnie nasz miks energetyczny opiera się w dużej mierze na węglu. Niemieccy politycy i media przez lata wskazywali na Warszawę jako przykład kraju zacofanego, trującego i hamującego transformację energetyczną. Ale prawda wygląda zupełnie inaczej.

Najbardziej obrzydliwe są niemieckie żądania wobec innych krajów Europy, by wycofały się z użytkowania źródeł kopalnych, takich jak węgiel i gaz, podczas gdy sami stawiają na oba z nich.

Polecamy również: Kilkaset sfałszowanych artykułów naukowych. Tropy wiodą do Kijowa

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!